Ważne! Rozkład i degradacja „elity światowej”

nwo

Rzadko świat ma prawdziwy wgląd we wnętrze zepsutego świata zachodnich oligarchów i bezczelnych manipulacji stosowanych w celu zwiększenia ich majątku kosztem dobra publicznego. (Paul Ron)

W Polsce prawie nikt nie chce zrozumieć, że nadchodzi burza. Oficjalne analizy sytuacji społeczno-gospodarczej Polski są pozbawione realizmu i biją w oczy optymizmem. Ich autorzy nie uwzględniają dwóch fundamentalnych czynników.

Pierwszym z nich jest globalny kryzys systemowy, który obecnie najsilniej wpływa na międzynarodowe stosunki ekonomiczne i polityczne, czego nie trzeba szerzej tłumaczyć. Stało się jasne, że globalnego kryzysu nie „można ominąć”. Jednak wieloletnie ignorowanie tego kryzysu przez władze polityczne, media oraz ośrodki akademickie w Polsce przyniosło niepowetowane szkody.

Nie tylko szkody materialne, szczególnie te związane z przerzucaniem na Polskę kosztów kryzysu przez inne kraje i organizacje międzynarodowe. Ważniejsze wydają się szkody w świadomości społecznej, zwłaszcza utrata kontaktu z rzeczywistością.

Drugim czynnikiem jest wysoki stopień uzależnienia ekonomicznego, prawnego i politycznego Polski od globalnych sieci finansowych i ideologicznych, zaś bezpośrednio – od Stanów Zjednoczonych i organizacji międzynarodowych.

Drugi czynnik ma dwojakie znaczenie. Z jednej strony, znacznie ogranicza „pole manewru” polityki ekonomicznej i wywołuje szereg niekorzystnych tendencji. Z drugiej strony, skłania do uwzględnienia w analizach sytuacji społeczno-gospodarczej Polski możliwości i warunków zniesienia lub neutralizacji uzależnienia Polski.

Uzależnienie ekonomiczne silnie deformuje mechanizm władzy. Podlega ona wtedy dwóm destrukcyjnym czynnikom: szantażowi i korupcji. Bez uwzględnienia tych czynników (i kilku innych) rozważania dotyczące sytuacji w Polsce są praktycznie bezwartościowe.

Inaczej sprawy wyglądają w innych krajach. W ostatnich pięciu latach w większości krajów dokonał się znaczny postęp nie tylko w zakresie rozpoznania mechanizmów globalnego kryzysu systemowego oraz jego wpływu na gospodarkę i społeczeństwo, lecz także w zakresie analizy „elity światowej” i mechanizmu jej działania poprzez globalne sieci finansowe.

Także tutaj można powtórzyć, że analizy te znalazły się poza zasięgiem zainteresowania władz politycznych i instytucji państwowych w Polsce, a często były nie tylko ignorowane, lecz nawet zwalczane. Powstała wskutek tego bariera poznawcza jest trudna do pokonania, ponieważ nie chodzi tylko o różnice poglądów, lecz o różnice poziomu intelektualnego.

Pojęcie „elity światowej” znajduje się w obiegu publicznym od wielu lat. Wcześniejsze kontrowersje związane z tym pojęciem ustąpiły miejsca powszechnej akceptacji istnienia „elity światowej” jako istotnego czynnika zachodzących w przestrzeni globalnej zmian politycznych, ekonomicznych i militarnych. Brało się to z kilku powodów.

Po pierwsze, wskutek globalnego kryzysu bardzo wzrosła aktywność „elit światowych” jako promotora „nowego porządku światowego”. Po drugie, na drugim biegunie wzmogła się krytyka tychże „elit”, uznawanych często za główny czynnik sprawczy globalnego kryzysu albo szerzej – deformacji społecznych, politycznych i ekonomicznych w większości krajów europejskich czy w Ameryce Łacińskiej. Po trzecie, dzięki wielu badaniom rozpoznany został proces kształtowania się „elity światowej”, jej mechanizmy funkcjonowania, podległe jej sieci i instytucje o zasięgu globalnym.

Tutaj będziemy mówić o rozpadzie „elit globalnych”. Proces rozpadu „elit światowych” z pewnością nie jest zjawiskiem drugorzędnym i pozbawionym wielu ważnych konsekwencji, nie tylko geopolitycznych, lecz także krajowych . Proces ten był już dostrzegalny w 2011 roku, lecz nie przywiązywano do niego należytej uwagi.

Według naszego rozeznania proces rozpadu „elit światowych” jest zjawiskiem „wielowymiarowym”, tak więc jego omówienie wymaga wskazania przynajmniej na najważniejsze aspekty dokonującego się rozpadu. Oto one:

Pierwszy aspekt ma charakter sprzeczności wewnętrznej. Jak dobrze wiemy, głównym czynnikiem wzrostu znaczenia współczesnej „elity światowej” był proces ekspansji pieniężno-kredytowej, ściśle powiązany z demontażem krajowych systemów emisji pieniądza i kontroli finansowej.

Ważnym czynnikiem tej ekspansji było zbudowanie systemu ideologicznej presji (tj. doktryny neoliberalizmu), wprowadzenie nowych regulacji prawnych w obszarze stosunków międzynarodowych („prawa międzynarodowego”) oraz wykorzystanie hegemonistycznej pozycji Stanów Zjednoczonych. Proces ten stopniowo doprowadził wiele krajów do nadmiernego zadłużenia zagranicznego (w tym Polskę), wyznaczając „elicie światowej” rolę globalnego wierzyciela.

Ten wieloletni, złożony proces był silnie wspierany przez wpływowe amerykańskie i brytyjskie kręgi akademickie, które zdołały opracować i przeforsować doktrynę neoliberalizmu (narzucającą poszczególnym krajom warunki korzystne dla wspomnianej ekspansji pieniężno-kredytowej). W realizację tego procesu instrumentalnie został włączony rząd Stanów Zjednoczonych i międzynarodowe organizacje finansowe.

Proces ekspansji pieniężno-kredytowej umożliwił zainicjowanie praktyki przejęć kapitałowych na skalę globalną, w tym przejęć wrogich, tj. zorganizowanych przez wierzycieli w celu taniego przejęcia aktywów majątkowych dłużników. Praktyka ta została wsparta pseudo-ekonomiczną ideą prywatyzacji.

Przejęcia kapitałowe zdefiniowane zostały jako „prywatyzacja”, zaś „prywatyzacja” zyskała rangę strategii gospodarczej uzasadnianej, rzekomo bezwarunkową, wyższością własności prywatnej nad własnością publiczną. W ten sposób obok procesu ekspansji kredytowej rozwijał się szybki proces gromadzenia kapitału z tytułu wywłaszczania jego dotychczasowych właścicieli.

Wspomniana sprzeczność wewnętrzna polega na tym, że silna ekspansja pieniężno-kredytowa oraz przejęcia kapitałowe z natury rzeczy destabilizują gospodarki zadłużonych i „prywatyzowanych” krajów, zaś utrzymanie i powiększanie kapitału wymaga stabilnych warunków ekonomicznych.

Zewnętrznym wyrazem tej destabilizacji, który lepiej ukazuje omawianą sprzeczność, jest pogarszanie koniunktury ekonomicznej wskutek nadmiernego zadłużenia krajów podporządkowanych ekspansji pieniężno-kredytowej „elity światowej” z jednej strony, i dążenia do poprawy efektywności wykorzystania kapitału z drugiej strony.

Wiadomo, że w warunkach pogarszającej się koniunktury w skali makroekonomicznej możliwości osiągnięcia pożądanej efektywności inwestycji kapitałowych ulegają zmniejszeniu. Związek tej sprzeczności z globalnym kryzysem systemowym jest oczywisty.

Istnienie wspomnianej sprzeczności jest obecnie silnie odczuwalne. Należy dodać, że odnosi się ona do ukształtowanego historycznie podziału pracy w łonie „elity światowej”.

Drugi aspekt ujawniający sprzeczności w łonie „elity światowej” dotyczy schizofrenicznego stosunku do państw narodowych. Ponieważ dominuje agresywne nastawienie „elity światowej” do państw narodowych, wspierane przez rozbudowaną i szeroko spopularyzowaną ideologię „zmierzchu państw narodowych”, sprzeczność ta jest trudniejsza do uchwycenia.

Jednak należy zauważyć, że państwa narodowe są nie tylko obiektem agresji, lecz także są niezbędnym warunkiem zapewnienia bezpieczeństwa własności. Właściciele kapitału potrzebują bezpieczeństwa, które może im zaoferować jedynie państwo narodowe, zwłaszcza odpowiednio kontrolowane. Chodzi tutaj głównie o bezpieczeństwo wynikające z ryzyka destabilizacji politycznej; na przykład z ryzyka wskutek narastania niezadowolenia społecznego i przewrotów politycznych.

Trudno nie zauważyć, że mamy tutaj do czynienia z bardzo ostrą sprzecznością. Z jednej bowiem strony od 2001 roku z inspiracji „elity światowej” nagminnie są organizowane przewroty polityczne w wielu krajach (Europy, Ameryki Łacińskiej, na Bliskim Wschodzie według technologii „kolorowych rewolucji”, a z drugiej strony wzrasta ryzyko buntów oddolnych, stanowiących wyraz buntu wobec „elity światowej”.

Przewroty polityczne w formie „kolorowych rewolucji” stały się głównym czynnikiem podważającym stabilność państw narodowych i dekompozycji układów regionalnych. Odzwierciedlają one szczególny sposób myślenia: destrukcja państw narodowych jest celem samym w sobie, chociaż nie wyklucza doraźnych korzyści politycznych i ekonomicznych. Znalazło to wyraz w popularnej w geopolityce teorii „kontrolowanego chaosu”.

Neutralizowanie oddolnych buntów wymaga dostatecznie silnego i sprawnego państwa. Problem ten najlepiej widać na przykładzie współczesnej Rosji, której obecny system władzy ma charakter oligarchiczny (czyli m.in. służy zapewnieniu bezpieczeństwa oligarchii rosyjskiej). Zagadnienie jest szczególnie trudne, a być może niemożliwe do rozwiązania, gdyż pełna legalizacja majątku oligarchów przejętego wskutek „prywatyzacji” jest faktycznie niemożliwa (problem ten dotyczy nie tylko krajów postkomunistycznych).

Udowodnienie legalności źródeł pochodzenia tego majątku jest niemożliwe. O czym wszyscy zainteresowani dobrze wiedzą.

Uwzględniając historię powstania oligarchii rosyjskiej za rządów Borysa Jelcyna oraz jej mocne powiązania finansowe i etniczne z „elitą światową”, z dużym stopniem pewności można uznać, że jest ona częścią globalnych sieci finansowych znajdujących się pod kontrolą „elity światowej”. Z tego punktu widzenia agresja „elity światowej” wobec Rosji staje się niezrozumiała, jeśli nie uwzględnimy schizofrenicznego charakteru tej elity.

Ostrość konfliktu międzynarodowego wobec Rosji dzieli światową oligarchię na dwie strony konfliktu.

Nie ulega wątpliwości, że u źródeł konfliktu „elity światowej” z Rosją leżą wzmagające się dążenia Rosji do wydostania się spod jej kurateli, zaś w przypadku dalszych niepowodzeń „elity” w dążeniu do hegemonii światowej jej „rosyjski” odłam chętnie zwiększy już podejmowane starania, aby Rosja stała się dla tego odłamu cichą przystanią. Od pewnego czasu pojawiają się sygnały, że lokowanie kapitału przez rosyjskich oligarchów za granicą jest wysoce ryzykowne (doświadczenie Cypru, kwestionowanie legalności źródeł kapitału w Wielkiej Brytanii itp.).

Trzeci aspekt dotyczy sprzeczności wywołującej pęknięcie „elity światowej” w samych Stanach Zjednoczonych. Obecnie rozwijająca się kampania, dotycząca wyborów prezydenckich, nie ułatwia odkrycia tej sprzeczności. Obydwie wiodące partie polityczne demonstrują zarówno przyjazny stosunek do amerykańskiego społeczeństwa, jak też pełną lojalność wobec „elity światowej”.

W praktyce jednak nastawienie wpływowych polityków do społeczeństwa w Stanach Zjednoczonych jest wysoce dwuznaczne. Za kulisami wyborów prezydenckich walczą bowiem ze sobą dwie koncepcje hegemonii globalnej.

Pierwszą z nich możemy w przybliżeniu określić jako tradycyjną koncepcję „hegemonii globalnej Stanów Zjednoczonych”, w której (jak do niedawna) potęga Stanów Zjednoczonych (polityczna, technologiczna, ekonomiczna i militarna) była trwałym fundamentem tej hegemonii. Zaś w przypadku niesprzyjającego hegemonii obrotu spraw światowych chodziłoby o zapewnienie sobie istotnego udziału w nowym ładzie światowym.

Jest to koncepcja odznaczająca się ostrożnością, a także dużą dozą realizmu. Wymaga jednak odbudowy autorytetu i pozycji USA w świecie, co jest w obecnych warunkach niezwykle trudne. Znajduje wyraz w wypowiedziach niektórych kandydatów republikańskich na prezydenta USA, a także wyraża się w cichym poparciu ze strony specjalistów od zagadnień wojskowych i wywiadowczych.

Łączy się ona z powrotem do polityki wyrażającej prymat interesów wewnętrznych Stanów Zjednoczonych, mającej bogate tradycje w amerykańskiej myśli politycznej. Jakkolwiek powrót do takiej polityki oznacza zwrot ku izolacjonizmowi (a nie tylko sposób wzmocnienia słabnącej hegemonii globalnej) , jest on znacznie bliższy koncepcji „hegemonii globalnej Stanów Zjednoczonych”, aniżeli rywalizującej z nią koncepcji „rządu światowego”.

Nurt ten coraz częściej wyraża powrót do izolacjonizmu.

Druga ze wspomnianych koncepcji globalistycznej jest ukierunkowana na stworzenie rządu światowego. Rola przywódcza „elity światowej” jest w tym wariancie bliska władzy absolutnej. Nie jest to jednak nurt jednolity, przynajmniej w niektórych kwestach politycznych, co znacznie utrudnia identyfikację. W jego ramach dostrzegamy dwa kierunki o charakterze strategicznym.

Pierwszy tworzą tzw. neokonserwatyści stanowiący szczególny odłam ekspansywnego liberalizmu, posługującego się patriotyczną i proamerykańską retoryką. Drugi kierunek określamy mianem „internacjonalistycznego liberalizmu”. W ramach tego kierunku rola Stanów Zjednoczonych jest „wyczerpana” jako przejściowy instrument dążeń hegemonistycznych.

Zwolennicy tej koncepcji (Stiglitz, Soros, Gates i inni) destrukcję państw narodowych stawiają na pierwszym miejscu, zaś powstający dzięki temu chaos traktują raczej jako czynnik wzmagający pragnienie porządku światowego. Nie można zapominać, że takie „wyzwolone” przez chaos pragnienie stanowi milczącą zgodę na odrzucenie iluzji wolnego rynku i demokracji.

Niektórzy komentatorzy dopatrują się w tym kierunku znamion lewicowości, chociaż z pewnością ich koło ratunkowe dla ludzkości, zwłaszcza dla ludzi ubogich, nie utrzyma się na wodzie.

W łagodnej (lub naiwnej) wersji było ono promowane przez papieży Benedykta XVI i szczególnie przez Franciszka.

Doktryną wspierającą drugi kierunek koncepcji globalistycznej, nie zorientowanej na Stany Zjednoczone, lecz raczej na ONZ, jest neomaltuzjanizm skompilowany z poglądów Malthusa, Darwina, Marksa i Schumpetera. Jest to najbardziej zbrodnicza doktryna ludobójstwa, która dość słabo jest kamuflowana „ograniczeniami wzrostu” oraz fałszywą troską o środowisko naturalne.

Jest to doktryna dająca zielone światło dla wszelkich, nawet skrajnie zbrodniczych, metod ograniczenia populacji światowej.

Jak wspomnieliśmy, obydwie koncepcje cechuje pełny lojalizm wobec „elit światowych”. Najlepiej wyraża się on w opiniach polityków obydwu partii amerykańskich. Nawet zwolennicy odzyskania hegemonistycznej pozycji Stanów Zjednoczonych składają deklaracje, że są przeciwnikami wprowadzenia politycznej kontroli nad działalnością FED.

Czwarty aspekt odnosi się do sprzeczności między dwiema głównymi technikami spekulacji finansowej. Nie będziemy tutaj szerzej omawiać znaczenia spekulacji finansowej w rozwoju „elity światowej”, ani też wyolbrzymiać tej sprzeczności. Wystarczy podkreślić, że spekulacja finansowa jest współcześnie głównym źródłem gromadzenia kapitału finansowego.

Mamy tu na myśli dwie techniki.

Pierwsza dotyczy spekulacji opartej na kontroli emisji pieniądza i wykorzystania zmienności stopy procentowej (dzisiaj wzmocnionej „ukrytą” kontrolą ryzyka stopy procentowej).

Druga dotyczy spekulacji opartej na wahaniach kursów walut, które także podlegają podobnej kontroli. Z teoretycznego punktu widzenia obydwie techniki mogą być zharmonizowane i stosowane łącznie. Jednak praktyka dowodzi, iż w ramach globalnych sieci finansowych ukształtował się specyficzny podział pracy, zakładający odmienne kompetencje zawodowe.

Sprzeczność tę szerzej omawia rosyjski ekonomista Michaił Hazin. Wyodrębnia on w łonie światowej oligarchii finansowej dwie najbardziej wpływowe grupy. Jednej z nich nadaje kodową nazwę „alchemików”(tworzących jednostki pieniężne „in vitro” przy pomocy prasy drukarskiej). Hazin wskazuje, że jest to grupa najbardziej zainteresowana utrzymaniem globalnego systemu finansowego opartego na dolarze.

Kontrolując emisję dolara i szereg wpływowych międzynarodowych instytucji finansowych, może ona rościć sobie prawa do hegemonii globalnej. Drugą grupę Hazin określa mianem „kantorów”, ze względu na jej roszczenia do kontroli rozliczeń międzywalutowych. Grupa ta jest żywotnie zainteresowana istnieniem przynajmniej kilku obszarów walutowych, gdyż zintegrowanie tych obszarów pozbawia ją jakiegokolwiek znaczenia i olbrzymich korzyści.

Piąty aspekt sprzeczności związany jest z wyodrębnieniem się dwóch głównych węzłów z globalnej sieci finansowej, które zgodnie z popularnymi poglądami na temat oligarchii finansowej są umownie określane jako: „Wall Street” oraz „London City”. Wielu publicystów woli jednak personifikować owe węzły sieci, nadając im określenia od nazwisk liderów dwóch największych klanów: Rockefellera i Rothschilda.

Tego rodzaju personalizacja wprowadza kilka nowych wątków, przede wszystkim wątek dotyczący różnic historycznych między wspomnianymi klanami. To przede wszystkim działająca na korzyść klanu Rothschildów różnica czasu i doświadczenia, ale także rozległości wpływów na świecie. Różnice są istotne, gdyż prowadzą do zgoła sprzecznych koncepcji geopolitycznych. Z dużym uproszczeniem różnica między obydwoma klanami daje się ująć jako podział na „parweniuszy” i „arystokrację”.

Rozkład interesów nie jest zero-jedynkowy. Obydwa wspomniane klany uczestniczą we wszystkich procesach zachodzących w globalnej sieci finansowej i aktywnie działają w tych samych instytucjach międzynarodowych. Mają także ścisłe powiązania personalne, etniczne, a nawet rodzinne.

Jednak po stronie „Rockefellerów” dominuje zainteresowanie kapitałem pieniężnym, zaś po stronie „Rothschildów” znacznie bardziej rozbudowana jest własność o charakterze materialnym (klub Isles), a także większe zainteresowanie złotem i operacjami walutowymi. Z pewnością klan Rothschildów jest bardziej zachowawczy.

Ewolucja globalnej sieci finansowej
Współcześnie „elita światowa” funkcjonuje w strukturze, która nie przypomina tradycyjnych struktur organizacyjnych. Jest to struktura sieciowa, obejmująca różne, często nawet przeciwstawne elementy. Mówiąc o „elicie światowej” mamy na myśli główne węzły globalnej sieci finansowej, które kontrolują całą strukturę sieciową. Osoby nie przywiązujące żadnej wagi do tego stosunkowo nowego rozwiązania organizacyjnego nie mają szansy zrozumienia charakteru „elity światowej”.

Najczęściej przyjmują, że tkwi ona w mniej lub bardziej niesformalizowanej, tradycyjnej strukturze o charakterze hierarchicznym. Tymczasem w strukturze sieciowej z reguły występują dwa lub trzy główne węzły, które pozostają ze sobą w specyficznych powiązaniach. Nie są to zwykłe powiązania kooperacyjne, ale też nie są to zwykle powiązania konkurencyjne. W szerokim zakresie są wobec siebie neutralne, co umożliwia zachowanie znacznej autonomii, w innym zakresie ściśle kooperują ze sobą, zaś w jeszcze innym ostro konkurują.

Taka sytuacja istotnie u wielu analityków sytuacji światowej może wywołać ból głowy. W tej szczególnej sytuacji jednoznaczne określenie, czy „elita światowa” jest spójna i zwarta, czy rozdarta konfliktami musi być trudne do określenia. Jeśli dodamy, iż większość tych powiązań ma niejawny charakter, trudno się dziwić, że przeważają domysły i podejrzenia.

Z tego punktu widzenia sygnalizowane wcześniej sprzeczności wcale nie muszą oznaczać rozłamu w „elicie światowej”, skoro mogą być one naturalnym przejawem tylko jednego wymiaru wzajemnych stosunków między głównymi węzłami globalnej sieci finansowej, a mianowicie konkurencji. Warto to podkreślić, gdyż w wielu publikacjach niektóre z tych sprzeczności uznaje się ad hoc za wyraz ukrytego antagonizmu między głównymi odłamami elity światowej.

Zarzut wobec tych publikacji jest łatwy do sformułowania; pomija się bowiem drugi wymiar stosunków między tymi węzłami, czyli kooperację.

Dopiero analiza ewolucji wzajemnych stosunków między głównymi figurami „elity światowej” może rzucić światło na to, co się dzieje wewnątrz tej elity (zwłaszcza pod wpływem głębokiego kryzysu globalnego).

Jedną z okazji do rozpoznania zmian w relacjach między tymi figurami jest kampania poprzedzająca wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, która się właśnie toczy. Ujawnia ona zarówno obowiązujące główne partie polityczne „niepodważalne zasady”, jak też – co jest jeszcze ważniejsze – łamanie owych „niepodważalnych zasad”. Nie chodzi jednak tylko o zasady konstytucyjne, lecz również o zasady niepisane.

Obydwie partie – demokratyczna i republikańska – promują interesy wielkich korporacji, co stanowi elementarny warunek sukcesu wyborczego. Dlatego aktywiści tych partii jednym tchem zastrzegają, że nie myślą o poddaniu Funduszu Rezerwy Federalnej państwowej kontroli, a tym bardziej o nacjonalizacji banku centralnego.

Z uderzających podobieństw polityki George’a Busha i polityki Baraka Obamy na szczególną uwagę zasługuje „wojna z terrorem”, stanowiąca ideologiczne uzasadnienie dla interwencji międzynarodowych. Ten aspekt „niepodważalnych zasad” wyraża inercyjne dążenie do hegemonii globalnej w jego najbardziej agresywnej wersji. Jednocześnie jednak w ramach amerykańskiej elity światowej podejmowane są próby przewartościowania tych dążeń.

W poprzedniej części naszej analizy sygnalizowaliśmy pękniecie „elity światowej” w Stanach Zjednoczonych, rzucając światło na sprzeczności występujące między jej dwoma odłamami: entuzjastami hegemonii globalnej Stanów Zjednoczonych oraz entuzjastami rządu światowego. Długotrwały kryzys globalny sprawił, że entuzjazm zdecydowanie opadł. Miejsce dążenia do hegemonii globalnej Stanów Zjednoczonych stopniowo wypełnia tradycyjny izolacjonizm, którego najbardziej wyrazistym zwolennikiem, lecz nie jedynym, jest Donald Trump.

Już nie chodzi o amerykańską politykę opartą na przekonaniu o potędze, lecz o politykę odzyskania przez USA siły słabnącej pod ciężarem kryzysu globalnego.

Również dają się dostrzec zmiany na drugim biegunie politycznym, w którym ambicje były znacznie większe: panowania na światem. Do niedawna biegun ten tworzyły dwa konkurujące ze sobą nurty: neokonserwatywny oraz liberalno-internacjonalistyczny.

Od wydarzeń 9/11 neokonserwatyzm był najbardziej kontrowersyjnym i najbardziej wpływowym nurtem w polityce amerykańskiej. Neoliberałowie krążą między republikanami i demokratami, więc ich linia polityczna nie jest jasna. Z nurtem liberalno-internacjonalistycznym łączy go wspólna podstawa: internacjonalizm.

Ale sztandarowe cechy internacjonalizmu w nurcie neokonserwatywnym – krzewienie demokracji i wolności w świecie – w obliczu kryzysu globalnego również straciły na znaczeniu, zaś agresywne działania na Bliskim Wschodzie i na Ukrainie obnażyły czysto instrumentalne traktowanie tych wartości.

Pierwotnie zasadnicza różnica między nurtem neokonserwatywnym i internacjonalistycznymi liberałami sprowadzała się do dwóch zagadnień. Pierwszym była bezprzykładna agresywność nurtu neokonserwatywnego, przeciwstawna „pokojowemu” nastawieniu (w terminach walki o pokój światowy) internacjonalistycznych liberałów.

John Ehreman traktuje tę agresywność jako poważną ułomność psychiczną, pisząc: „Jeśli neokonserwatystom można zarzucić jakieś wady, to jedną z nich byłaby nadmierna zapalczywość. Swych wrogów nierzadko postrzegali oni jako wcielenie zła, które trzeba zniszczyć, nie zaś jako przeciwników, z którymi należy dyskutować lub przekonać ich do swego punktu widzenia”.

W istocie rzeczy ich konserwatyzm sprowadzał się do powierzchownego popierania tradycji , z silnym eksponowaniem liberalizmu ekonomicznego, skrajnie zaangażowanej postawy proizraelskiej i wspierania „jastrzębi”. Do tego doszły inklinacje sekciarskie.

Są to te same charakterystyki, które w Polsce znalazły uznanie w Prawie i Sprawiedliwości.

To właśnie te cechy nadały polityce i dyplomacji Stanów Zjednoczonych znamiona dyktatu, które są odczuwalne do dnia dzisiejszego i stanowią jeden z głównych czynników rosnącej niechęci wobec USA. Dyktatowi towarzyszyło fanatyczne zamiłowanie do gier wojennych, co spotykało się z krytyką ze strony drugiego nurtu hegemonii światowej, który forsował pokojowe środki ekspansji globalnej.

Obydwa nurty okazały się mało skuteczne. Po spektakularnych sukcesach militarnych Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie szybko rozwiały się neokonserwatywne iluzje o wprowadzeniu w świecie demokracji i wolności. Bardziej efektywny okazał się projekt pokojowy internacjonalistycznych liberałów, z dużym rozmachem wprowadzających w życie koncepcję „kolorowych rewolucji”.

Jednak również w tym przypadku pojawiły się trudności. Coraz częściej bowiem „kolorowe rewolucje” nie przynosiły oczekiwanych zmian politycznych lub przeradzały się w zbrodnie wojenne. Toteż zdeterminowani w duchu permanentnej rewolucji Trockiego liberalni internacjonaliści nie mogli dalej odżegnywać się od korzystania ze środków agresji militarnej.

Sytuacja między obydwoma nurtami została w naturalny sposób uporządkowana: najpierw należy sięgać po środki pokojowe, zaś w drugiej kolejności – po środki militarne. Było to cofnięcie zegara historii do 1999 roku; do czasu agresji na Serbię.

Rozważania te mogą wydawać się niepotrzebne. Należy więc przypomnieć, że podział między dwoma koncepcjami internacjonalistycznej hegemonii globalnej ma szerokie reperkusje. W wielu krajach europejskich proamerykańscy politycy organizowali powielające amerykański układ polityczny ugrupowania partyjne, licząc na protekcję i wsparcie Stanów Zjednoczonych. Z jednej strony organizowały się partie i koalicje polityczne naśladujące nurt neokonserwatywny, z drugiej – nurt „internacjonalistycznego liberalizmu”. Oznaczało to zubożenie rodzimej myśli politycznej.

W Polsce mamy do czynienia z kopią nurtu neokonserwatywnego w postaci „Prawa i Sprawiedliwości”. Mamy także duplikat „internacjonalistycznego liberalizmu” w postaci środowiska Gazety Wyborczej i Platformy Obywatelskiej. Przywiązanie obydwu nurtów do układu politycznego w Stanach Zjednoczonych jest mocne nie tylko pod względem ideowym, formacyjnym i personalnym, lecz także pod kątem gwarancji interesów finansowych i gospodarczych „elity światowej”. Brak suwerenności politycznej przekłada się bowiem na brak suwerenności partii politycznych.

Zatrzymajmy się na chwilę nad tym problemem. Nurt neokonserwatywny w Stanach Zjednoczonych stracił na znaczeniu. W znacznej części został wchłonięty przez nurt internacjonalistycznego liberalizmu, który reprezentuje w toczącej się kampanii wyborczej Hillary Clinton. To sprawa poważna, gdyż oznacza dla Prawa i Sprawiedliwości utratę gruntu pod nogami.

Amerykańscy izolacjoniści spod znaku Trumpa takiego spadku po neokonserwatystach zapewne nie zechcą przyjąć. Z drugiej strony, skompromitowane środowisko Gazety Wyborczej i Platformy Obywatelskiej nie stanowi dostatecznie silnego zaplecza dla prącego do ustanowienia rządu światowego odłamu „elity światowej” . Ów „polski dylemat” wskazuje, jak bardzo chwiejna jest sytuacja polityczna w Polsce. Toteż trudno zakładać, że w najbliższym czasie będzie ona stabilna.

Wskazuje też, jak trudno będzie „elicie światowej” unormować sytuację w Polsce. To już jest widoczne i skłania „elity” do bardzo radykalnych posunięć wobec Polski w celu utrzymania dotychczasowych wpływów politycznych i ekonomicznych. Nie wiemy, co z tego wyniknie.

Degradacja i konsekwencje
Od 2012 roku zmiany zachodzące w amerykańskim odłamie „elity światowej” cechuje rozłam, który coraz ostrzej dzieli amerykańską scenę polityczną na zwolenników izolacjonizmu i zwolenników rządu światowego. W drugiej dekadzie obecnego wieku globalny kryzys ekonomiczny poważnie osłabił „twardy rdzeń” tej elity, czyli elitę finansową („alchemików”).

Pamiętając, że 2/3 sieci globalnych jest kontrolowanych przez elitę finansową, mówimy nie tyle o spadku znaczenia, ile raczej o zapoczątkowanym procesie jej degradacji. Symptomy degradacji są dobrze widoczne. W 1997 roku Zbigniew Brzeziński mógł jeszcze optymistycznie wypowiadać się o promieniowaniu Stanów Zjednoczonych w czterech kierunkach, wymieniając dominację w sferze militarnej, ekonomicznej, innowacji i kultury, których połączenie czyni ze Stanów Zjednoczonych wszechstronne supermocarstwo globalne.

Obecnie przeżywamy krach tej wizji świata, która coraz częściej jest uznawana za szkodliwą dla innych państw i gospodarek. Taka krytyka nie tylko nadwyręża pozycję Stanów Zjednoczonych, lecz ciąży na instytucjach międzynarodowych, takich jak MFW, Bank Światowy, Europejski Bank Centralny i w pewnym stopniu na Unii Europejskiej. Szczególnie zaś skupia się na „elicie światowej”.

Zjawiska, które osłabiają amerykański odłam „elity światowej” toczą się od dłuższego czasu. W okresie kadencji Baraka Obamy, i w tym bardziej w obecnej kampanii wyborczej, zjawiska te wychodzą na światło dzienne. Ich natura jest stosunkowo prosta. Różne grupy interesów poszukują sposobu uniezależnienia się od słabnącej elity finansowej, która może niebawem pociągnąć je w otchłań niebytu. Warto podkreślić, iż nie są to zjawiska spektakularne lub rewolucyjne.

Pierwszym takim zjawiskiem są starania uniezależnienia znacznej części rodzimego biznesu od wspomnianej elity. Chodzi o to, że biznes ten często jest trwale związany z kondycją i stabilnością ekonomiczną Stanów Zjednoczonych. Dlatego jest silnie zaniepokojony przedłużaniem się globalnego kryzysu ekonomicznego i ewentualnym upadkiem gospodarczym kraju.

Ekonomistom tego nie trzeba tłumaczyć. Z pewnością rodzimy biznes amerykański boleśnie odczuwa konsekwencje kryzysu i niedostatecznej stabilności ekonomicznej. Ma także dobre rozeznanie w kwestiach gospodarczych, więc nie chodzi bynajmniej o nieskoordynowane odruchy obronne lub populizm. Trump jest sztandarową postacią tego biznesu, który stanowi w Stanach Zjednoczonych poważną siłę polityczną.

Drugim zjawiskiem jest rosnący sprzeciw amerykańskiej administracji federalnej (w tym wojska i służb specjalnych), polegający na obstrukcji projektów globalistycznych. Również w tym przypadku mamy do czynienia z dobrym rozeznaniem sytuacji, a nawet z nacechowanymi głęboką znajomością rzeczy, analizami strategicznymi. To sprawia, że coraz trudniej udaje się wykorzystywać amerykańską administrację do realizacji projektów globalistycznych; jest ona zdolna wywierać silne naciski na prezydenta, a także organizować akcje ostrzegawcze.

W dalszej perspektywie przed administracją rysuje się szansa odzyskania wpływów finansowych, a w szczególności przejęcie kontroli nad bankiem centralnym, MFW i Bankiem Światowym.

Z analogicznym problemem borykają się również inne kraje, w tym Polska. Amerykański „zamach stanu” w wyżej sygnalizowanej wersji z pewnością spowodowałby reakcję łańcuchową.

I wreszcie, trzecim zjawiskiem jest wzrost geopolitycznego znaczenia zewnętrznych odłamów „elity światowej”, co należałoby omówić odrębnie.

Jednostronność naszych zainteresowań nie pozwala na ukazanie szerszego tła sygnalizowanych zagadnień. Z polskiego punktu widzenia najważniejsze wydaje się określenie konsekwencji dwóch ewentualności. Pierwszą z nich jest ewentualność pojawienia się ostrych konfliktów wewnętrznych w Stanach Zjednoczonych, których zapowiedzi można odczytać w relacjach z walki przedwyborczej. Drugą jest ewentualność wygranej Hilary Clinton, co byłoby zwycięstwem amerykańskiego odłamu elity finansowej i krokiem milowym w realizacji projektu rządu światowego.

Ewolucja „internacjonalistycznego liberalizmu”
Najważniejszą konsekwencją globalnego kryzysu światowego jest osłabienie dominacji Stanów Zjednoczonych, co bezpośrednio rzutuje na dotychczasowe dążenia do ustanowienia rządu światowego. Dzisiaj ścierają się dwie koncepcje strategiczne.

Pierwsza koncepcja strategiczna, bliższa wcześniejszym ideom i wyobrażeniom hegemonii globalnej, koncentruje się na zwiększeniu zapotrzebowania na nowy porządek światowy. W warstwie ideologicznej ożywiane są obawy przed katastrofą o zasięgu globalnym, zwłaszcza w postaci niszczących skutków III Wojny światowej, zanieczyszczenia środowiska i wyczerpania zasobów energetycznych, wojen religijnych, a także niepokoje związane z rozwojem i wykorzystaniem nowych technologii wojskowych.

Repertuar katastroficzny jest ciągle uzupełniany. W warstwie politycznej dominuje „doktryna chaosu”, w myśl której destabilizowanie rządów i gospodarek narodowych umożliwia uzyskanie lub wzmocnienie kontroli nad nimi.

Natomiast druga koncepcja strategiczna, będąca wyrazem (zdaniem jej twórców) realizmu, jest rezultatem poszukiwania pokojowej „równowagi globalnej” między głównymi mocarstwami światowymi. Najważniejsze jest założenie, iż Stany Zjednoczone utraciły niepowtarzalną pozycję mocarstwa globalnego, lecz nadal mogą i powinny być akuszerem nowego porządku światowego.

W istocie rzeczy jest to rezygnacja z dyktatu na rzecz podziału wpływów między głównymi „światowymi graczami”. Jest to zatem bardziej „pokojowe” nastawienie, a zarazem bardziej perspektywiczne, gdyż czyni (przynajmniej doraźnie) odstępstwo od wcześniejszej koncepcji rządu światowego „elity światowej” lub przewiduje rozszerzenie tej elity o przywódców Rosji i Chin.

Druga z sygnalizowanych koncepcji została ujawniona przez Zbigniewa Brzezińskiego w publikacji „Toward a Gobal Realignment”. Jej główną tezą jest stwierdzenie, iż Stany Zjednoczone są wciąż na świecie politycznie, ekonomicznie i militarnie najpotężniejszym podmiotem, ale biorąc pod uwagę złożone geopolityczne zmiany w układach regionalnych, to już nie jest globalna władza imperialna „Ale nie ma innej takiej potęgi” – pisze Brzeziński. Innymi słowy minimalizuje znaczenie upadku hegemonii globalnej Stanów Zjednoczonych.

Dla Rosji proponuje przekreślenie wizji imperialnej i na jej miejsce wprowadzenie rosyjskiego państwa narodowego, co oznacza ograniczenie narodowościowe i terytorialne, a także zniszczenie tradycyjnej państwowości.

Najgorzej jednak Brzeziński poczyna sobie z Europą, dla której w nowym porządku światowym nie tylko brakuje miejsca i która jest skazana na destabilizację (zwłaszcza Unia Europejska), lecz która jest obciążona zbrodniami kolonialnymi. Usiłuje dowieść, że zbrodnie te są porównywalne do zbrodni nazistowskich z okresu II Wojny Światowej (nota bene: zbrodnie nazistowskie tak samo łatwo zapisać na konto Europy).

Wydaje się, że Brzeziński przypisuje Europie nie tylko rolę kozła ofiarnego, lecz także nowego „imperium zła”. Skanalizowanie odium niezadowolenia na Europie może być sposobem wybielania „elity światowej”. Cudze przewinienia historyczne zasłaniają własne winy współczesne.

Zaś z drugiej strony, według Brzezińskiego Europa jest potrzebna jako „przygotowana politycznie i kulturowo” do wsparcia amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie, a także jest niezbędna do „konstruktywnego rozwiązania kryzysu Rosja – Ukraina” w ramach NATO.

Wreszcie, Brzeziński przeprowadza oryginalny atak na amerykańskich izolacjonistów. Niemal twierdzi, iż bez aktywnych starań globalistycznych Stanów Zjednoczonych świat zamieni się w piekło. Na to są już interesujące reakcje, wedle których to Stany Zjednoczone są sprawcą dzisiejszego piekła na ziemi.

Wspomniane wyżej dwie koncepcje strategiczne raczej uzupełniają się wzajemnie, gdy chodzi o torowanie drogi do nowego rządu światowego w nadzwyczaj złożonych, kryzysowych okolicznościach. Jednak różnica jest znaczna.

Druga koncepcja strategiczna oznacza bezpośrednie, nawet naznaczone pośpiechem i determinacją przejście do budowy nowego porządku światowego. Trafnie zauważają niektórzy komentatorzy tekstu Brzezińskiego, że Brzeziński ukazuje rozpaczliwe próby amerykańskiej elity, aby utrzymać hegemonię w świecie. Jest ona pełna klisz propagandowych, a w wielu przypadkach jego ocena sytuacji nie odpowiada rzeczywistości.

Z naszego punktu widzenia widać wiele „klisz propagandowych” związanych z problemami europejskimi, w tym z Polską. Brzeziński oględnie przyznaje, ze Europa znajduje się pod polityczną kontrolą Stanów Zjednoczonych i powinna być traktowana instrumentalnie, chociaż ubiera to w kwieciste słowa o udziale Europy w „konstruktywne rozwiązanie kryzysu Rosja – Ukraina”.

Rozpad amerykańskiej „elity światowej” i kryzys globalny

Zbyt często ulegamy sugestii, iż globalne koncepcje strategiczne są wyłącznie rezultatem spekulacji intelektualnych, ambicji, a także osobistych przekonań lub złudzeń. To powoduje, że związek między tymi koncepcjami i problemami globalnymi jest bagatelizowany lub niezrozumiały.

Przeobrażenia zachodzące w obrębie amerykańskiego odłamu „elity światowej” nie są wytworem wyobraźni. Są przede wszystkim, mniej lub bardziej rozsądną reakcją na globalny kryzys ekonomiczny. Istota problemu polega na tym, że dotychczasowego systemu gospodarki światowej, w tym zwłaszcza międzynarodowego systemu finansowego nie da się dłużej utrzymać.

Konflikty i tendencje rozłamowe wynikają z rywalizacji o to, kto sformuje i przeforsuje nowy system gospodarki światowej. W tej rywalizacji uczestniczy nie tylko „elita światowa”, lecz również elity narodowe wielu krajów.

Pozycja amerykańskiego odłamu „elity światowej” jest niezwykle trudna. Ograniczymy się tutaj do odnotowania zaledwie dwóch przyczyn trudności. Pierwszą jest nadchodzące załamanie opartego na dolarze międzynarodowego systemu finansowego. Oznacza ono, że kończy się rola dolara jako waluty światowej. Ponieważ emisja dolara jest najważniejszym przywilejem amerykańskiego odłamu „elity światowej”, jest to zapowiedź degradacji lub nawet upadku elity światowej.

Oznacza ono również utratę kontroli nad międzynarodowym systemem finansowym w znacznej części kontrolowanym przez banki i międzynarodowe instytucje finansowe podległe amerykańskiej elicie finansowej.

Drugą przyczyną trudności jest utrata uprzywilejowanej pozycji z tytułu dominacji, nadzwyczaj korzystnej dla amerykańskiej elity finansowej doktryny neoliberalnej, co stanowi zapowiedź demontażu instytucji i organizacji zbudowanych na założeniach tej doktryny. W tym przypadku nie chodzi wyłącznie o osłabienie znaczenia elity finansowej, lecz o pozbawienie jej geopolitycznych instrumentów kontroli państw i gospodarek.

Szanse pokonania trudności są ograniczone; możliwe są tylko dwie opcje.

Opcja radykalna polega na przyspieszeniu przemian światowego systemu gospodarczego w kierunku korzystnym dla amerykańskiej elity finansowej. Z większą siłą narzucić własny dyktat Stanom Zjednoczonym i pozostałym krajom; doprowadzić do osłabienia sił narodowych; wprowadzić zasady interwencjonizmu globalnego; utrzymać dyktat dolara. Przede wszystkim uniemożliwić sprzeciw ze strony rządów i narodów lub raczej zminimalizować ich znaczenie. Czyli obciążyć kosztami kryzysu wszystkich oprócz „elity światowej”.

Opcja umiarkowana polega na przejściowym uzgodnieniu interesów z najsilniejszymi rywalami. Stworzyć sieć „elitarnych porozumień”, która zakłada ścisłą współpracę o zasięgu globalnym, podział stref wpływów i obszarów walutowych. Zbudować nowy system na kilku silnych krajach, czyli obciążyć kosztami kryzysu pozostające poza siecią porozumień kraje peryferyjne.

W obydwu opcjach nie ma mowy o zasadniczej poprawie sytuacji gospodarczej w świecie. Jest mowa o utrzymaniu uprzywilejowanej pozycji „elity światowej”.

Obecnie jesteśmy świadkami dokonywania wyboru między tymi dwiema drogami wyjścia z trudności.

***

W świetle tych obserwacji inaczej wygląda kwestia obrony krajów Europy, w tym zwłaszcza Polski, przed zagrożeniami ze strony Rosji. Ze strategicznego punktu widzenia (sformułowanego przez Brzezińskiego) relokacja amerykańskich wojsk w Europie nie tyle jest posunięciem obronnym, ile raczej wymuszającym proponowane ograniczenia polityczne i terytorialne Rosji.

Może też być traktowana jako pośrednie wsparcie dla kolejnych prób „kolorowych rewolucji” w Rosji. Szczególnie zastanawiające jest to, że Stany Zjednoczone kierują do Polski i krajów bałtyckich wojska lądowe, co oznacza, że mogą być one wykorzystane do tłumienia niezadowolenia społecznego i aspiracji niepodległościowych w tych krajach.

Proces destabilizacji Europy już się rozpoczął i coraz lepiej widoczne są kulisy tej destabilizacji. Dopóki destabilizacja ta przebiega w sposób kontrolowany, bez silnych tendencji do odzyskania suwerenności narodowej ze strony krajów takich jak Polska, projekt geopolityczny „elity światowej” wydaje się dostatecznie realistyczny.

Jednak niekontrolowana destabilizacja Europy może być główną barierą dla urzeczywistnienia geopolitycznych projektów „ elity światowej”. A to jest jak najbardziej realne.

Prof. dr hab. Artur Śliwiński

Autor jest Wiceprezesem Zarządu Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej

źródło: fragment z klubinteligencjipolskiej.pl

 

Formularz z NeTeS


Zapraszam do komentowania...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *